sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 11 - Powtórka z rozgrywki

Naokoło pałacu już kręciły się jakieś typy. Z tego szło wywnioskować, że sztylet musiał być w środku, skoro ktoś go ochraniał.
Lara skradała się cicho, niczym kot. Jeśli zaczęłaby teraz strzelać, na pewno z budynku wysypałyby się kolejne zbiry, zwabieni hałasem. Lara nie była samobójczynią.
Ostrożnie, od tyłu, zaatakowała dwóch facetów. Poszło jak z płatka i w miarę cicho. Pozostałych dwóch mężczyzn, okrążało budynek. Lara była dobrze przygotowana do akcji - wyjęła pistolet z płynem usypiającym w środku. Namierzyła facetów - i już po chwili, bez zbędnych  szumów, obaj leżeli bezładni na ziemi.                                                                       
- Bułeczka z masełkiem - mruknęła Croft zadowolona, idąc ostrożnie do wejścia pałacu.                                                                      
 Wewnątrz, ku jej zdumieniu, paliły się pochodnie.
-Uuu... - Lara chwilę stanęła w miejscu. Nie podobały jej się te światła, zbyt łatwo ochroniarze mogli ją dostrzec. Podniosą alarm, narobią krzyku i zwabią całą ferajnę.
Kobieta przylgnęła do bocznej ściany i wciąż z wyciągniętą bronią, posuwała się naprzód. Serce biło jej lekko przyspieszonym tempem. Jak przez mgłę pamiętała drogę do głównej komnaty smoka. Ufała swojej intuicji. Szła powoli, coraz dalej.
Nagle, zza winka, wyskoczył jeden zbir ze spluwą w ręku. Larze udało się powalić mężczyznę na ziemię, nim wystrzelił. Zabrała mu naboje i ruszyła dalej. Była już lekko zgrzana, uspokajała się                        głębokimi, miarowymi oddechami.
Przed sobą miała zakręt w prawo. Pełna złych przeczuć, wyjęła paralizator. Z naszykowaną bronią, weszła w zakręt i tu spotkała ją niemiła niespodzianka - stało tam pełno uzbrojonych bandytów.
Gdy ją zobaczyli, tak jak myślała, podnieśli alarm i zaczęli wzywać posiłki przez krótkofalówki. Trzech facetów udało się Larze sparaliżować, pozostała dwójka rzuciła się na nią. Pokonała ich, lecz było ciężko. Zdała sobie sprawę, że nie da sobie rady siłując się dalej  z mężczyznami.
  Musiała wyciągnąć pistolety, co wykorzystał jeden ze zbirów, boleśnie uderzając ją w plecy. Cudem uniknęła postrzału od drugiego, pochylając głowę. W następnej chwili, obaj panowie padli na podłogę, brocząc krwią.
Za to uwziął się trzeci. Gdy kobieta strzelała do tamtych, pochłonięta na dodatek skoncentrowaniem się na unikach, zbir zaszedł ją od tyłu, zadając cios spluwą w plecy. Lara już dzisiaj tam oberwała, ból był więc stokrotnie większy.
Oszołomioną, gość boleśnie uderzył kolanem w brzuch i ponownie bronią w plecy. Kobieta upadła na ziemię, twarzą do przodu, a pistolety wypadły jej z ręki. Mężczyzna odwrócił ją, kopiąc nogą. W ostatniej sekundzie, Lara podcięła mu stopę, przyczyniając się do tego, że mężczyźnie zachwiała się broń. W tym wyniku, kulka ze świstem przeleciała tuż koło jej biodra, rozrywając częściowo bluzkę. Nie dotknęła jednak ciała.
Kobieta chwyciła paralizator leżący na podłodze i przytknęła go do nogi faceta, nim ten zdążył zareagować. W bolesnych drgawkach upadł na podłogę. Croft zgarnęła pistolety i schowała się w cichy kąt za ścianą. Była już nieźle obolała. Najbardziej przeszkadzał jej ostry i przenikliwy ból w plecach, kobieta nawet nie mogła oprzeć się nimi o  ścianę.
Wiedziała jednak, że musiała być twarda. Wstała z podłogi. Ból, jaki odczuła, poraził ją niczym prądem. Zatoczyła się do przodu, ponownie lądując na podłodze. Oczy mimowolnie zaszły jej łzami. Z przerażeniem stwierdziła, że całe jej ciało pulsowało. Przed oczami zrobiło jej się  czarno, ale nie straciła świadomości. „Oby tylko nie uszkodził mi się kręgosłup” - przemknęło jej przez głowę.
Ponowiła próbę powstania, zaciskając zęby. Udało jej się stanąć na nogi. Po chwili, wolno ruszyła przed siebie. Teraz miała więcej szczęścia, znalazła się bowiem w głównej komnacie smoka. I stała na balkonie! Z radością stwierdziła, że bandyci znajdowali się na dole. No, to miała nad nimi przewagę.
- Gotowi na rzeź? - spytała i rozpoczęła akcję.


Szalała na górze, strzelając do zbirów zawsze celnie. Po piętnastu minutach, wszyscy leżeli porozstrzeliwani jak kaczki, a Lara tryumfowała wyniośle.
Teraz pozostawało tylko zabranie sztyletu. Croft pamiętała jego miejsce sprzed trzech lat. Przeklinając ból, wciąż jej towarzyszący, dostała się na samą górę wielkiego, kamiennego smoka. Tam nadusiła przycisk, który sprawił, że kamiennemu posągowi otworzyła się szczęka. W środku, tak jak myślała, leżał upragniony sztylet, wykorzystywany tu do potęgowania zła.
Kobieta niemal uśmiechnęła się do niego z ulgą. Zeszła na dół, wskakując do paszczy smoka zwinnie jak małpka. Podniosła sztylet i pocałowała go. Ze słowami: "Już jesteś bezpieczny, malutki" włożyła artefakt do plecaczka. Pozostała jej ostatnia drabinka, by zejść na dół  i mogła stąd spadać.
Lara była już w połowie schodzenia na dół, gdy zaatakował ją kolejny chiński mafiarz. Z całej siły, energicznie wbił w jej biodro jakiś ostry przyrząd i pociągnął do siebie, strącając z wysokości na ziemię.
Ostry hak, wpił się głęboko w ciało Lary sam w sobie zadając już ogromny ból, a pod wpływem pociągnięcia, narzędzie niemiłosiernie rozerwało kobiecie prawy bok. Lara upadła na kamienną posadzkę, po raz kolejny dzisiaj uderzając się w i tak już okaleczone plecy.

Teraz ciszę przerwał kobiecy, przejmujący krzyk bólu. Lara wiła się na podłodze, czując jakby płonęła żywym ogniem. Nawet rana postrzałowa nigdy nie sprawiła jej takiego cierpienia, jak teraz bestialsko rozerwany bok i rwące przenikliwie plecy.
Archeolożka z trudem panowała nad łzami, przetaczając się z boku na bok, szukając odpowiedniej pozycji, która uśmierzyłaby jej ból. Skamląc cichutko jak ranne zwierzę, Lara zwinęła się w kłębek, przyciskając ręce do obficie krwawiącego boku. Pragnęła zemdleć, nie odczuwać już niczego z otoczenia... Serce waliło jej jak oszalałe z fizycznej tortury, której teraz doświadczała, a trochę ze strachu przed kolejną falą ataków, które na pewno za chwilkę zada jej ten  mafiarz, stojący obok.
- Dosyć już, Dan! - Usłyszał mafiarz w słuchawce. - Wycofaj się, bo pan Maykelek już nam tutaj ledwo dycha, a panienki szlochają rzewnie, no ich narażać nie będziemy, nie? He, he, he, he!  
Zbir wycofał się bez słowa, zostawiając oszalałą z bólu kobietę na podłodze

Tuż za ścianą...

Marc odłączył słuchawki i rzucił szydercze spojrzenie w stronę Maykela i jego ekipy. Wszyscy zakuci byli w kajdanki, a Maykela ponadto, trzymało za ramiona dwóch bandytów. Nie było innej rady, bo facet dostał tak wielkiego szału na widok brutalnie okaleczanej Lary, że byłby w stanie wyrwać się z kajdanek, robiąc krzywdę innym.
- Prawda, panie Maykelku? - Marc podszedł do niego, uśmiechając się promiennie. - Zostawimy już panią Larunię w spokoju? Starczy jej cierpienia? Mmmm... słyszysz, jak cudownie piszczy? - To mówiąc, Marc wskazał na telewizor, na którym wszyscy oglądali poczynienia Croft od chwili jej wejścia do pałacu. - Powiem ci, że nawet mnie ten pisk  podnieca, a ciebie?
Maykel rzeczywiście był ledwo żywy z bólu, jakiego doświadczał, widząc na ekranie zaplanowane od dawna cierpienie tej kobiety. Nie bolałoby go to tak bardzo, gdyby Lara była mu obojętna. Wiedział, że tak nie jest, czuł coś do niej. Marc niestety przejrzał go na wylot, dlatego teraz celowo torturował go widokiem tak bardzo męczącej się dziewczyny. On sam czuł rozkosz, słysząc krzyk Lary, a pełne bólu, patrzące z furią oczy Maykela, radowały go jeszcze bardziej.
- Ty skurwielu... - wydyszał Rouglas, patrząc w twarz Marcowi. - Przyjdzie czas, że tego pożałujesz.
Marc dał znać zbirowi stojącemu obok siebie i ten z całej siły uderzył
mężczyznę w twarz. Maykel zachwiał się, ale nie upadł, bo przytrzymywało go dwóch mafiosów.
- Chyba nie nadejdzie taki czas, panie Maykelku.
Radzę nie zaczynać ze mną. Już raz pan ze mną zadarł, pamięta pan co się wtedy stało? Co?
Maykela oczy zaszły łzami. Pojawił się w nich o wiele większy ból, niż przed chwilą.
- Nie? Nie pamięta pan swojej niewinnej żoneczki, która trzy lata temu
rozpłynęła się w powietrzu, wraz ze swym autkiem? Myślałem, że już wtedy dałem panu znać, że należy mnie słuchać. Mam nadzieję, że teraz będzie pan rozważniejszy. Chyba nie chce pan tym razem pożegnać się ze swoją córcią?
Twarz Maykela stała się kredowobiała. 
- Nie rób jej krzywdy - szepnął.
Marc wybuchnął śmiechem. Jak prawdziwy psychopata.
- Dobrze już Maykel, przejdźmy na "ty", dosyć tej szopki, nie? Dogadamy się. Mam dla ciebie kuszącą propozycję. Jak wiesz, głównie zależało mi na tym sztylecie. Nie miałem pojęcia, gdzie on może być, a ta kobieta jak widać zna się na rzeczy. Naraziła swe życie wśród tych chińskich bydlaków, by go dla mnie znaleźć. Udało jej się. Dana nasłałem na nią przebranego za mafiarza tylko po to, by było bardziej realnie, Maykelu, sam widziałeś, że mało oberwała od tych prawdziwych Chinków. Nie patrz tak na mnie, kochaneczku! Przerażasz mnie. Więc do rzeczy. - Marc zaczął krążyć po pomieszczeniu. - Pójdźmy na kompromis. Lara Croft znalazła sztylet, to prawda. Lecz ja go jeszcze w swoich rękach nie mam i nie wiem, czy owa paniusia zechce mi go dać. Nie chce jej zabijać, naprawdę. A ty, Maykelu, jesteś jedyną osobą,  której ona chyba ufa w tym momencie. Krótka piłka: jeżeli zabierzesz jej sztylet i dostarczysz mi go do przyszłego tygodnia, przysięgam, że nigdy więcej mnie nie zobaczysz, a Lara Croft nie dowie się o tym, że to wszystko było zaplanowane, a ty ją oszukiwałeś. Brzmi kusząco?
 - Bardzo. - odparł Maykel. Wróciły mu kolory na twarz.
- Dostarczysz mi sztylet?
- Zrobię to.
- Świetnie, no widzisz, jak się pięknie dogadujemy? Czyli co, drodzy
państwo, ja się stąd ewakuuję, bo tu grasuje chińska mafia, a z mafią nie wolno zadzierać. Idziecie ze mną?
- Zostajemy - odezwał się Sven tonem bez jakichkolwiek emocji.
- Więc do rychłego zobaczenia. Panie Maykelu, jeśli nie dostarczy mi pan sztyletu, pogadamy sobie troszkę mniej łagodnie. A kto wie, może pogadam sobie wtedy z pańską córcią? He, he, he, do widzenia, miłego dnia wszystkim! - Marc i jego wspólnicy odpięli z kajdanek "więźniów" i opuścili pomieszczenie.
Lilly w sekundzie znalazła się przy Maykelu, obejmując go ramionami. Cornelia cały czas płakała.
- Ona mi tego nigdy nie wybaczy - szepnął Maykel.
- Nie dowie się - pocieszyła go Lilly. - Zabierzesz jej sztylet, oddasz temu mordercy i będziesz mógł być szczęśliwy z tą kobietą. 
- My ci pomożemy. - dodał Sven. - Bardzo polubiłem tę dziewczynę.
- I ja. - chlipnęła Cornelia.
- Więc błagam was… - Maykel nieprzytomnie błądził wzrokiem  po ich twarzach - Pomóżcie mi.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz